sobota, 23 grudnia 2017

three


Ci, co śnią mają noce bezsenne


Odłożyłaś ostatni z obiadowych talerzy do oklejonej sklejką szafki, która była chlubą twojej matki, ponieważ jej kolor idealnie komponował się z meblami w przyległym do kuchni pokoju, który nazywała salonem, chociaż pełnił też rolę jej sypialni, jadalni i pokoju gościnnego. Westchnęłaś poszerzając błąkający się po twojej niewinnej, zarumienionej od temperatury panującej w pomieszczeniu twarzy uśmiech, który mógłby ratować przed śmiercią i kończyć wojny, usuwać cierpienia i kleić pęknięte na pół serca. Spoglądałaś na spadające z nieba płatki śniegu, które miały sprawić, że całe Warszawa zmieni się w krainę, której opis znałaś tylko z wertowanych wiele razy baśni duńskiego pisarza. Chciałaś poczuć mroźne powietrze w płucach i zachłysnąć się oszronionymi oknami wystawowymi starych sklepów przy Marszałkowskiej, napić się grzanego wina otulona ciepłym kocem w mieszkaniu przyjmującego Politechniki. Zagryzłaś policzek od środka słysząc dźwięk otwieranych drzwi od łazienki, które skrzypnęły niemiłosiernie. Od kilkunastu dni nie widywałaś matki praktycznie wcale, bo albo ona wychodziła wcześnie do pracy w Urzędzie Dzielnicy, albo to ty wracałaś po zajęciach do domu grubo po przyzwoitej godzinie - teraz, gdy już poznałam Artura zwyczajnie bałaś się, że wykorzysta to, że mu zwyczajnie na tobie zależy. Ona niszczyła każdy twój związek, każdą przyjaźń, bo sama uważała, że ludzie są fałszywi i nikomu nie wolno ufać. Większość sąsiadek, mam twoich koleżanek z liceum ją uwielbiała, bo zawsze zagadała, pamiętała o imionach dzieci, imieninach i wakacjach nad Bałtykiem, jednak ona obgadywała je z innymi, nie liczyło się dla niej to, że powiedziały jej coś w sekrecie. Zdałaś sobie sprawę jak bardzo podłą i dwulicową osobą jest w momencie, gdy całe osiedle wiedziało, że zerwał z tobą syn właściciela tego sklepu niedaleko Wisły. Te wszystkie spojrzenia czasem dalej budzą cię w nocy.
Pozmywałam powiedziałaś przecierając ostatni raz blat szafki stojącej najbliżej ciebie. Odetchnęłaś głośno krótko spoglądając na krajobraz za szybą.
Na coś się w końcu przydałaś stwierdziła chłodno odkładając na stół telefon komórkowy. Będziesz czekała na oklaski? Utrzymuję cię, więc to chyba normalne, że coś robisz.
Przymykasz na chwilę oczy próbując uspokoić oddech, zachować spokój, chociaż czułaś jak  nie możesz złapać w płuca odpowiedniej ilości powietrza. Nerwica pojawiła się już kilka lat temu, zbiegła się z odejściem od was ojca, który wyjechał za zachodnią granicę i już więcej go nie widziałaś. Uśmiechnęłaś się nieśmiało chcąc dodać sobie odwagi, bo miałaś poprosić matkę o jedną rzecz. Przełknęłaś ślinę opierając się biodrami o drzwiczki.
Mamo, zbliżają się święta i pomyślałam sobie, że może mogłabyś mi pożyczyć trochę pieniędzy mówiłaś powoli uważnie patrząc jak wykrzywia usta w coraz większym uśmiechu. Oddam jak tylko zarobię jakieś pieniądze, proszę.
Mam sponsorować prezenty dla twojego kochasia? jej słowa, tak ociekające ironią sprawiły, że poczułaś na przedramionach gęsią skórkę.   Nic w domu nie robisz jak nie masz w tym swojego interesu, a ja nie dość, że cię utrzymuję mam jeszcze dawać ci pieniądze? Córeczko, nie bądź śmieszna.
Chciałaś dodać, że to tylko niewielka suma, bo sama sporo odłożyłaś na tegoroczne prezenty, ale wiedziałaś, że to zaczęłoby kolejną kłótnię.Zbliżały się święta i naprawdę marzyłaś o tym, żebyście chociaż raz nie siadały do kolacji pokłócone. Kiwnęłaś tylko głową, że rozumiesz i nawet nie wydusiłaś z siebie, że jest ci przykro. Powiedziałaś, że idziesz wyrzucić śmieci zgarniając tylko z wieszaka czarny płaszcz i zamknęłaś drzwi, choć miałaś ochotę trzasnąć nimi z całej siły. Miałaś ochotę krzyczeć, płakać i zamknąć się w swoim pokoju już zawsze. Nie musiałaś długo czekać, ledwie przeszłaś kilka schodów, a poczułaś na swoich policzkach gorące łzy, których kolejny raz nie umiałaś powstrzymać. Kłóciłaś się sama ze sobą, że przecież nie musi być tak dłużej, ale nie przyjmowałaś do siebie możliwości odcięcia się od kobiety definitywnie. Wybiegłaś na ulicę bez czapki, już nawet zapominając o magicznej pogodzie, pruszącym śniegu - byłaś tylko kulka smutków, których rozgonić nie mogły nawet iluminacje świetlne na drzewach i kolorowe ozdoby w oknach pobliskich kamienic. Nie rozglądałaś się wokół, szłaś przed siebie i szła byś tak długo jak starczyłby ci sił, może wtedy przestałabyś czuć, ale nieopatrznie weszłaś w kogoś kogo nigdy nie chciałaś spotkać będąc w takim stanie - rozdygotana, zapłakana, z rozpiętym płaszczem i zamglonym spojrzeniem.
Ola? rozległ się znajomy ci głos, jednak nie byłaś w nastroju na spotkanie z najlepszych przyjacielem swojego chłopaka. Coś się stało? czułaś jak obejmuje cię swoimi silnymi ramionami i przepełniło cię niesamowite ciepło. Zagryzłaś tylko wargi i próbowałaś nie zmoczyć jego zimowej kurtki swoimi łzami, bo znowu zapomniałaś, że dla własnej matki jesteś nikim skoro nie studiujesz prawa. Zaprzeczyłaś głową i dałaś się mu poprowadzić w nieznajomym kierunku, który nie za bardzo cię interesował.


***


Przetarłaś zapuchnięte od łez oczy próbując przypomnieć sobie moment, w którym straciłaś kontakt z otaczającym cię światem. Nie sądziłaś, że Aleksander zaprowadzi cię do swojego mieszkania, otuli grubym kocem i poda kubek parującej herbaty. Nie byliście przyjaciółmi, łączył was tylko i wyłącznie Artur, który nalegał na wspólne spotkania kilka wieczorów w miesiącu. Witaliście się nieco wymuszonym uśmiechem i przyjmujący był ostatnią osobą, którą podejrzewałabyś o podanie ci pomocnej dłoni. Miałaś wrażenie, że ma ci za złe, że tyle czasu poświęca ci Szalpuk, bo chociaż tego nie chciałaś zmieniłaś ich przyjaźń już chyba na zawsze. Czasem wymieniliście po meczu kilka zdań dotyczących pogody, odcinka serialu, który okazało się, że on też oglądał czy po prostu formy zespołu. Niespodziewanie przebiłaś jego bańkę prywatności, gdy przekroczyłaś próg tego mieszkania, ale to przecież nic między wami nie zmieniało.
– Wydawało mi się, że potrzebujesz odpoczynku – powiedział cicho i niepewnie, co zupełnie nie pasowało do wersji chłopaka, którą znałaś z wieczorów przy grach planszowych czy meczy - walczył, rozbawiał chociaż sam próbował być niewrażliwy. Kiwnęłaś tylko głową przeczesując palcami włosy, bo nie stać cię było na inny gest. Czułaś się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy matka skrytykowała cię pod obecność Artura, z którym nigdy nie podejmowałaś tego tematu. Wtedy tylko pocałował cię szybko w głowę i powiedział, że będzie dobrze, że wszystko się ułoży. Byłaś mu za to wdzięczna, bo pękło by ci serce, gdyby zakopał się w twoje rodzinne brudy zbyt głęboko. Siedziałaś na kanapie przyjmującego i pierwszy raz od bardzo dawna czułaś wewnętrzny spokój, chociaż dalej drżały ci ręce, a płuca miały problem z nabraniem powietrza. Nie nalegał na podziękowania, których na razie i tak nie potrafiłaś z siebie wydusić.
– Olek – spojrzałaś na niego dostrzegając w jego oczach troskę i zmęczenie. Uśmiechnął się do ciebie poprawiając się na fotelu obok kanapy. – Mógłbyś nie mówić o tej sytuacji Arturowi? Bardzo cię proszę.  – zagryzłaś wargi i cienką linię patrząc na jego zmarszczone brwi, jakby próbował dowiedzieć się wszystkiego bez twoich słów. Zmieszał się przełykając głośno ślinę, a rozejrzałaś się niepewnie po niewielkim, skromnie urządzonym pokoju.
– Czy ktoś cię skrzywdził? – zapytał poważnie kręcąc głową, bo nawet według ciebie twoja prośba zabrzmiała żałośnie. Chwyciłaś kubek z resztą herbaty, aby zająć czymś palce, bo co miałaś mu odpowiedzieć? Że to wszystko wina twojej matki, że po prostu nie umiesz radzić sobie z własnymi emocjami, że przez całe życie chodzisz w masce, którą akceptuje społeczeństwo?  – Obiecuję ci pomóc.
Odetchnęłaś głośno wstając z miejsca i podchodząc do okna. Czułaś na sobie jego spojrzenie i wiedziałaś, że nie odpuści, że póki mu nie odpowiesz nie przestaną cię dręczyć te wyrzuty sumienia. Obserwowałaś w skupieniu przejeżdżające pod oknem samochodu i miałaś ochotę wybiec, uciec ponownie i wsiąść w jeden z nich, tak po prostu bez celu. Nigdy nie sądziłaś, że problemy będą ci tak bardzo ciążyć.
– Nie, wszystko jest dobrze – starałaś się uśmiechnąć, jednak widząc jego spojrzenie spuściłaś wzrok nieco speszona – Naprawdę, ja po prostu nie jestem tym kim powinnam według niektórych być.
Nie przeszkadzała ci cisza, która zapadła i to było coś nowego. Przymknęłaś oczy na dłuższą chwilę, ale dalej czułaś wzrok na sobie wzrok przyjmującego. Bałaś się tej więzi, której intensywność czułaś nawet na niego nie patrząc, ciężar tego wspólnego sekretu siedział ci na płucach i miałaś ochotę zwymiotować całe poczucie winy i to, że Aleksander siedział naprzeciw ciebie bez słowa,a ty coraz bardziej chciałaś mu wszystko powiedzieć. Tylko czy mogłaś go obarczać swoimi problemami, tajemnicami, o których nie wiedziała nawet osoba najbliższa twojemu sercu - Artur. Usiadłaś na parapecie uśmiechając się sama do siebie, trochę zbyt ironicznie, zbyt gorzko, aby uszło to jego uwadze. Słyszałaś jak wstaje i podchodzi do ciebie tak blisko, że czułaś ciepło jego ciała, miałaś je na wyciągnięcie ręki.

– Jak byłem mały bardzo bałem się spać bez lampki – otworzyłaś oczy przyglądając się temu jak nieśmiało się uśmiecha patrząc gdzieś na Warszawę, ponad twoim ramieniem. – Bałem się potwora, który mieszkał pod łóżkiem i bardzo dużo pomogła mi rozmowa z tatą, który pokazał mi, że go wcale nie ma. Łatwiej przełamać swój strach, gdy już się o nim komuś opowie. – wzruszył ramionami, a ty przesunęłaś się, żeby mógł usiąść obok ciebie. – Nie muszę być to, ale jeśli tylko będziesz chciała to cię wysłucham i spróbuję pomóc i nie martw się o Artura, nic mu nie powiem. – oparł się tyłem głowy o szybę, a ty czułaś, że nie możesz już dłużej czekać. Zaczęłaś mu opowiadać o wszystkim, o ukochanym psie, matce, zaginionym ojcu, licealnych problemach, przyszłości, marzeniach, Arturze i całej reszcie twojego pokręconego życia. Kapały łzy, traciłaś chwilami głos, a on robił kolejne kubki herbaty i ściskał twoją drobną dłoń dając tyle wsparcia ile tylko mógł, a gdy skończyłaś czułaś, że już nigdy nie spojrzysz na niego jak na świetnego aktora tylko jak na człowieka, któremu dałaś się poznać w chwili, w której powinnaś była zamknąć się w pokoju i zapijać smutki piernikowym piwem.

***

Myślę, że to tak na święta, z których okazji chciałabym złożyć Wam najpiękniejsze życzenia jakie tylko byłabym w stanie wymyślić, a to wyżej niech będzie prezentem, bo już prawie jest dobrze, a chcę Wam pokazać jak było z nimi źle.

sobota, 9 grudnia 2017

two

Zakochani z rozumu obrani


Chmury kłębiły się na ciemniejącym niebie i byłaś pewna, że zahaczały o dachy wieżowców warszawskich kancelarii  i nawet o czubek Pałacu Kultury, którym wydawałaś się być zainteresowana jedynie podczas długich, nużących wykładów w momencie, gdy wszystkie długopisy już się wypisały, bateria w telefonie groźnym piknięciem poinformowała o wyczerpaniu a twoja przyjaciółka już dawno skończyła liczyć barany. Zerknęłaś na stojący na półce między książkami o Zjednoczonym Królestwie, zegar, którego wskazówki wskazywały, że świętego spokoju masz jeszcze tylko czterdzieści minut. Uśmiechnęłaś się do blondyna, który uważnie cię obserwował od dłuższej chwili. Przechylił głowę śmiejąc się pod nosem, a ty tylko przewróciłaś oczami - lubiłaś, gdy był blisko, bo zawsze mogłaś się do niego zwyczajnie przytulić i zapomnieć o całej reszcie, o całej niesprawiedliwości, z którą mierzyłaś się każdego dnia. Jednak tym razem nie jedliście chińszczyzny w jego mieszkaniu, gdzie największym problemem było to, które z was ma zadzwonić do restauracji. Stukałaś równo obciętymi paznokciami w narzutę własnego łóżka we własnym pokoju, do którego wstępu broniłaś mu ze wszystkich sił - wymusił to na tobie twierdząc, że chce być częścią twojego życia, tylko nie zdawał sobie sprawy, że przekraczając próg praskiego mieszkania nie będzie już mógł żyć poprzednim życiem. Te pomieszczenia wsiąkały w człowieka z każdą chwilą, a krzywdy i krzyki, które wsiąkły w ściany i przedmioty stawały się dla przeciętnej osoby udręką, od której chciałby uciec jak najdalej. Przyjmujący stołecznej drużyny był zbyt niewinny, abyś mogła go tym obrzucić, nie chciałaś mu dokładać zmartwień, nie chciałaś, aby miał jakiekolwiek - chciałaś, żeby żył jak w idylli; zdrowy, grający w wyjściowym składzie, z twoim pełnym wsparcie, które mimo, że czasem wątpiłaś czy umiesz chciałaś mu je dać. Dźwięk przekręcanego w zamku wejściowych drzwi klucza cię sparaliżował.
Wróciłaś wcześniej? otworzyły się drzwi i wyjrzała zza nich wyfryzurowana głowa Z kochasiem, świetnie widziałaś kpinę w jej oczach, a wewnętrzne dziecko czuło się poniżone bardziej niż zwykle. Nigdy wcześniej nie ujawniała swojego zamiłowania do krytykowania cię przy jakiś znajomych, którzy raz po raz przewijali się przez wasze mieszkanie, jednak teraz czułaś, że będzie inaczej - nie pozostało ci nic innego jak zadrzeć głowę nieco wyżej i wbić paznokcie w przedramię siedzącego obok ciebie blondyna - Lepiej byś się za naukę wzięła niż polowała na takich biednych, nieświadomych twojej okropności chłopców. Nic nie możesz im zaoferować, córeczko.
Nie mogłaś patrzeć na Artura, który wydawał się aż za bardzo poruszony atakiem twojej matki. Nigdy nie było między wami kolorowo; nie podobało jej się w tobie wszystko - począwszy od zbyt grubych ud, przez brak ambicji do bycia kimś więcej niż zwykłym tłumaczem, towarzystwo, z którym się zadawałaś a skończywszy na fatalnym w jej mniemaniu guście. Żyłyście obok siebie i praktycznie codziennie krótko przed snem marzyłaś o tym, że to się kiedyś skończy. Nie miałaś siły o to walczyć, bo wystarczyłby jeden jej podpis, a twoja karta kredytowa przestałaby działać - byłaś od niej uzależniona, a ona chwilami bezczelnie to wykorzystywała. Zaciskałaś mocniej zęby, chowałaś się w sobie i czekałaś: aż zaśnie, aż wyjdzie do pracy, aż skończy na krótką chwilę łamać ci serce i obcinać jak kupony resztki samooceny. Blondyn przewiercał cię wzrokiem, a ty czułaś, że gdy na niego spojrzysz wszystko się rozsypie.
Ona się przecież świetnie uczy zaprotestował kręcąc głową i gdy przezwyciężyłaś swoje lęki obracając się w jego stronę był zupełnie obojętny na twoje błagalne spojrzenie, którym udawało ci się zwykle zmusić rozmówcę do zaprzestania niewygodnego dla ciebie tematu. Kobieta pokręciła rozbawiona głową nie wierząc w słowa chłopaka, które zawisły gdzieś nad beżowym dywanikiem, który od kilku lat był legowiskiem starego labradora. Dlaczego pani nie powie jej, że jest pani z niej dumna?!
Nauczono mnie, żeby nie kłamać, złociutki uśmiechnęła się do niego szeroko, a ty tylko zacisnęłaś powieki czując pod nimi łzy wielkości grochu. Od Artura biła pewność, wiara w ciebie i chęć wypowiedzenia swoich racji, które jednak nie były w tych sześćdziesięciu metrach kwadratowych akceptowane. To nie było to miejsce, bo zapach cynamonu jakby osiadł na burgundowych ścianach i dusił w gardło, gdy próbowałaś coś powiedzieć. Chyba twój aniołek się ze mną zgadza, bo nawet już nie przeczy.
Artur, odpuść proszę wyszeptałaś w jego kierunku przełykając ślinę, żeby mieć tyle w sobie spokoju, żeby spojrzeć rodzicielce w twarz bez popadania w szloch, który tylko by ją rozśmieszył. Łzy gromadziły ci się w kącikach brązowych oczy, jednak walczyłaś o to, żeby nie stracić nad sobą  kontroli, aby nie dać jej tej satysfakcji, która by tylko ją podbudowała. Proszę.



***



Wpatrujesz się w kolorowe lampki wokół kilku ramek ze zdjęciami, których odbitki sama trzymałaś w starym wydaniu Harrego Pottera. Potrzebowałaś tylko chwili, żeby poczuć się w tym miejscu tak swobodnie, jakby był to twój własny dom. Czułaś na sobie przez cały czas zdziwione spojrzenie, którym przeszywał cię na wskroś blondyn, jednak ty wolałaś poczekać na drugiego z przyjmujących. Rozkoszowałaś się każdą sekundą spędzoną razem z nimi zupełnie tak jak za każdym razem, gdy wyrywałaś im kilka chwil z treningowego trybu podczas ostatnich kilka lat. Brakowało ci ich na każdym kroku, ale tylko oni trzymali cię na Wyspach, wmawiali wiele razy, że to twoje miejsce, że tylko tam rozwiniesz się tak jak chcesz i mieli rację. Układałaś sobie życie między dwoma krajami, pracowałaś i marzyłaś. Nic nie mogło zniszczyć twojego świata póki oni stali na baczność niczym strażnicy przy bramie pałacu Buckingham. Usłyszałaś dźwięk obijających się o siebie szklanek, które zapewne właśnie właściciel mieszkania zapełniał sokiem jabłkowym. Przełknęłaś ślinę i obróciłaś się w ich stronę - Artur wpatrywał się w ciebie z powagą, jakby czekając na odpowiedni moment, aby zadać nurtujące ich obu pytanie, a Olek uciekał wzrokiem od ciebie i byłaś już prawie pewna, że domyśla się powodu twojego niespodziewanego powodu. Byli znów blisko ciebie - twoi wspaniali mężczyźni, twoja największa miłość i twoja największa tęsknota. Uosabiali razem wszystkie najbardziej skrajne emocje; różnili się wszystkim: od koloru włosów po kolor meczowej koszulki, ale dla ciebie nie byli zawodnikami z przeciwnych drużyn - Szalpuk nie był wygranym, a Śliwka przegranym - byli dla ciebie jedyną rodziną.
– Zawsze masz tutaj taki porządek? – zadajesz pytanie z przerysowanym uśmiechem, na którego widok blondyn przewraca oczami. Starasz się rozluźnić atmosferę, zniszczyć rodzące się między wami napięcie. Widzisz, że oni po prostu czekają aż zaczniesz mówić - widzisz to po twoim ukochanym szurającym krzesłem po panelach rzeszowskiego mieszkania, po twoim przyjacielu zaciskającym dłonie na pustej już szklance. Oddychasz niespokojnie czym budzisz cichy śmiech pod nosem bruneta. Znacie się na wylot, więc nie dziwisz się, że tak się zachowują widząc, że coś cię męczy. Mówisz, gdy jesteś gotowa - niepisana zasada waszej przyjaźni, która uratowała was już wielokrotnie.
– Olka, mów czemu przyjechałaś – Artur nie wytrzymuje przerywając coraz bardziej działającą ci na nerwy ciszę. Zagryzasz lekko wargi dusząc uśmiech. – Wiem, że nie dlatego, że tak za nami tęskniłaś. Takie wytłumaczenie może przekona Olka, ale nie mnie.
Wspomniany przyjmujący porusza się gwałtownie, jednak macha po chwili ręką przejeżdżając dłonią po twarzy. Tłumi emocje, ale ty zawsze starasz się zrozumieć, że nie jest tak otwarty jak blondyn, że nie wszystko przychodzi mu z taką łatwością. Siadasz na miękkim dywanie dotykając go opuszkami palców. Wiele razy wywracałaś ich świat do góry nogami, przez ciebie musieli zmieniać plany dnia, priorytety i miliony innych drobiazgów. Pociągnęli cię do góry, do poziomu, którego sama byś nie osiągnęła - wyciągnęli cię z miejsca, z którego sama byś się nie wyrwała. Teraz boisz się, że nie będą już liną, która w chwili niebezpieczeństwa wydostanie cię z gniazda węży.

– Mama jest chora i chce się spotkać – wyrzucasz to z siebie i zamykasz oczy. Nie chcesz widzieć ich reakcji, ich szoku i gdy słyszysz dźwięk zatrzaskiwanych drzwi czujesz ból, który rozdziera twoją duszę na pół. – Obiecaj, że on wróci. – szepczesz jeszcze, bo czujesz, że coś znowu zaczyna się rozpadać.

***
Cieszę się, że tak dobrze przyjęliście to opowiadanie - dziękuję za to z całego serca ♥
Nie chciałam ich zostawić w przeszłości, więc będzie pół na pół. Nie ma klimatu świątecznego, ale będzie - obiecuję, że już niedługo.


sobota, 2 grudnia 2017

one

Czasem trzeba zamilknąć, żeby zostać wysłuchanym


Rzeszów, 2017

   Wbiegasz do budynku nie przejmując się wiatrem, który rozwiewa twój płaszcz w każdą stronę, ponieważ londyńska pogoda nauczyła cię ignorować swoje anomalia i choć stolicę Zjednoczonego Królestwa opuściłaś kilka godzin temu prawdy zgromadzone w tamtym miejscu się nie przedawniają. Widzisz kilku postawnych mężczyzn w czarnych strojach mierzących zdziwionym spojrzeniem twoją zdyszaną sylwetkę, a wymijająca ich kobieta przewraca oczami podchodząc do ciebie.
   – Coś się Pani stało? – pyta twardo, a ty potrzebujesz dłuższej chwili, żeby złapać oddech przeklinając w duchu swoją marniejszą niż zwykle kondycję. Słyszysz z daleka krzyki kibiców i masz ochotę skakać ze szczęścia, że jednak zdążyłaś, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że pocałujesz klamkę podkarpackiej hali. Oddychasz z ulgą słysząc tłum skandujący znajome imię i uśmiechasz się przepraszająco do pani z ochrony podając jej wygnieciony bilet, który od kiedy tylko go wydrukowałaś na służbowej drukarce traktowałaś jak relikwie. – Mecz się już prawie skończył. Jest sens wchodzić? – pyta, jednak ty nie możesz zrezygnować, nie w tym momencie, gdy od boiska dzieli cię tylko kroków.
   – Dla mnie może być nawet kilka minut, naprawdę mi na tym zależy – uśmiechasz się do niej prosząco i czujesz, że gdyby nie pozwoliła ci wejść, nawet przez myśl nie przechodzi ci myśl czy aby na pewno ma takie prawo, ale przecież od twojego ostatniego meczu minęło kilkanaście miesięcy w deszczowej Anglii, po prostu usiadłabyś i wybuchnęła płaczem, jednak ona odsuwa się, a ty niczym z bloków startowych odsuwa biegniesz w stronę świateł, kibiców i największego szczęścia swojego życia.
   Ściskasz mocno kciuki czując jak serce zaczyna bić ci coraz mocniej, gdy idzie na zagrywkę i zamierasz na końcówkę seta, który idzie zupełnie inaczej niż spodziewały się polskie serwisy internetowe. Uśmiechasz się pod nosem widząc rzeszowskiego przyjmującego klepiącego po plecach jednego ze swoich kolegów. Podchodzisz bliżej band przeczesując nieco zbyt nerwowo włosy, ponieważ nikt nie wiedział o twoim pojawieniu się na Podpromiu, ani o tym, że wracasz do kraju na dłużej, a może nawet na stałe. Przestępujesz z nogi na nogę obserwując zupełnie spontaniczną wrzawę w sektorze gości, który cały mienił się barwami gdańszczan i chociaż tą halą nie był Torwar, a Podpromie to czułaś się zupełnie jak wtedy, gdy pierwszy raz blondyn zaprosił cię na swój mecz i potem jeszcze długo obejmował z talii patrząc na świat z dumą i ty również chciałaś mieć coraz więcej możliwości do oglądania ich - pełnych szczęścia, dwóch najważniejszych mężczyzn w twoim życiu. Byliście trochę jak trzej muszkieterowie - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - mimo, że tylko jeden skradł twoje serce na dłużej to oddałabyś za nich wszystko i jesteś pewna tego, że oni rzuciliby nawet siatkówkę byleby cię ochronić. Uciekasz w świat wspomnień zupełnie machinalnie skubiąc zawiązaną za nadgarstku wstążkę trochę wyblakłą od chloru w basenie londyńskiego hotelu, słońca hiszpańskich plaż i twoich niecierpliwych palców zaciskającym na tym talizmanie, malutkiej rzeczy, jedynej, którą pozwolili ci zostawić po tamtej kłótni, która zmieniła twój światopogląd i wszystko naokoło. Gwizdek kończący mecz. Popychają cię ludzie, którzy biegną w stronę boiska, żeby pogratulować swojemu zespołowi czy też go pocieszyć, zrobić zdjęcie i przeżyć coś o czym będzie można mówić przy rodzinnych spotkaniach. 
   – Olka – słyszysz jakby powiedziane na wdechu i potrząsasz głową łapiąc jego zdziwiony wzrok, zbolały, że nic mu wcześniej nie powiedziałaś, ale jednak kąciki jego ust unoszą się wyżej i widzisz, że się po prostu cieszy, że cię widzi, bo przecież ten Londyn wcale nic między wami nie zniszczył. Uśmiechasz się najpiękniej jak umiesz i z tak mocno bijącym sercem wymachujesz rękami, żeby sobie nie przeszkadzał, bo nie oczekujesz od niego całej uwagi, bo już raz wstrząsnęłaś jego światem za mocno. Obserwujesz go śmiejąc się pod nosem jak robi sobie setki zdjęć, jak potrząsa prawą dłonią między kolejnymi autografami i raz po raz rozglądasz się w poszukiwaniu tego drugiego z przyjmujących. 
   – Twoją mina była bezcenna – szturchasz go, gdy już do ciebie podchodzi, a ty czujesz na sobie te wszystkie nieznające cię spojrzenia. – Przepraszam, że ci nie powiedziałam. Chciałam mu zrobić niespodziankę. – kiwasz głową w stronę podchodzącego do kibiców siatkarza i nie czekasz aż cię zobaczy. Stajesz na podwyższeniu i wykrzykujesz jego imię - prawie jak zwykłaś robić to co rano. Rozgląda się i widzisz jak się śmieje, jakby wiedział co planowałaś przez wiele tygodni. Biegniesz do niego niczym pięciolatka do prezentów i twoje ciało przechodzi dreszcz, gdy stajesz na palcach, gdy po prostu mocno go przytulić. Nie liczą się kibice, nie liczy się nic oprócz niego i jego przepełnionych tęsknotą i miłością oczu wpatrujących się w twoje własne. Rozstania wam nie służą, a miłość przesyłana przez WiFi nie wystarcza. 
   – Niespodzianka – szepczesz w jego meczową koszulkę zaciskając na niej palce, a uśmiecha się w twoje włosy. Cały Rzeszów się uśmiecha – jesteś tego pewna.
   – Obiecaj mi, że najbliższego Sylwestera spędzimy razem – unosi twój podbródek, a ty pierwszy raz od pożegnania na lotnisku patrzysz na niego z taką pewnością, że tej obietnicy nie złamiesz. Zerkasz na waszego przyjaciela, który pojawia się tuż obok. Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego
   – Tego i każdego następnego aż do końca świata – odsuwasz się chwytając drugą dużą dłoń czując jak przepływa między wami ta przyjaźń, zaufanie i miłość, która połączyła was kilka lat temu między warszawskimi ulicami. Hala stygnie z pomeczowych emocji, a ty wiesz, że z nimi u boku już nie zmarzniesz – nigdy.
  
***

2 grudnia - obiecałam, więc jestem. Jestem, bo obiecałam. Lubię ich, wiecie? Będzie przeszłość, ale może pociągnę ich dalej? Jeszcze nie wiem, sama nie wiem jak będą chciali, żebym pociągnęła za sznurki. Obiecuję ich nie opuścić, bo terminy gonią. Z wielkimi podziękowaniami dla mojej "komisji" w postaci Juli i Karoliny, która wytrzymuje z moją weną od ponad roku. Mogę już życzyć Wesołych Świąt czy jeszcze nie wypada?